piątek, 8 lutego 2013

3.Stanęłam na chodniku [...]

Obudziło mnie lizanie Hazzy po twarzy. 
- Już wstaje.- niechętnie podniosłam się do siadu. Na kalendarzu wiszącym na ścianie, jutro jest ta nieszczęsna data- ósmy lutego. Do kuchni wparowałam w mojej zajebistej pidżamie w kaczorki. Mama już tam siedziała z Ron'em.
- Dobry.- usiadłam do kanapek, ale najpierw zrobiłam jeść psu. Coś dziwnie było spokojnie.- Wydarzyło się coś?
- Kochanie ja wiem, że mieliśmy wyjechać jutro ale plany się zmieniły. Jedziemy dziś, wieczorem mamy wylot.- powiedziała mama.
- Spakuj się.- Ron pogłaskał mnie po włosach. Skonsumowałam szybko śniadanie, pobiegłam do pokoju, ubrałam się i wzięłam moją gitarę akustyczną. Wychodząc napisałam sms'a do reszty, że spotkamy się w parku i żeby gitary wzięli. Szłam powoli, starałam się zapamiętać najmniejsze szczegóły Krakowa. Jeszcze delikatnie prószył śnieg, płatki spadały na moją czapkę oraz kurtkę. Kroczyłam brukowaną uliczką, wielu ludzi pędziło w wiele stron. Czułam jak by wszystko dookoła przyśpieszyło. Stanęłam na chodniku i spojrzałam w niebo, poczułam się nagle taka samotna. 

- Co tak długo?- zapytała Elizka siedząca na ławce z gitarą w ręku. Adam i Kevin siedzieli na murku altanki, w której obecnie się znajdowaliśmy. 
- Wyjeżdżam dziś wieczorem.- jedna łza spłynęła mi po policzku, a po niej już tysiące. Zaczęliśmy się przytulać, płakać, rozmawiać i na koniec krzyczeć. Krzyczeć tak głośno jak potrafiliśmy. 
- Bez was, ja się tam nie odnajdę.- siedziałam przytulona do Adama. 
- Wyluzuj i nie przeżywaj.- powiedzieli równo Kevin i Elizka.
- Zagrajmy coś.- chwyciłam gitarę. Usiadłam teraz na oparciu ławeczki. Przeciągnęłam palcami po strunach.
- Razem przetrwamy dalekie wyprawy
Razem przetrwamy każdą straszną noc
Teraz ze swoją gitarą dołączył się Kevin.
- Nasz przyjaźń nam na to pozwala
To ona trzyma nas jak grawitacja 
Elizka włączyła się z gitarą.
- Nieważne co się stanie
Do puki mamy siebie,
przetrwamy
I teraz zaczął śpiewać Adami grając na gitarze.
- Chwyćmy się za ręce
Spójrzmy każdemu w oczy
Ostatnie zaśpiewaliśmy wspólnie grając.
- Chodźmy w stronę słońca
Chodźmy w stronę marzeń...
Ucichły nasze głosy, a dźwięki instrumentów niósł jeszcze wiatr. Patrzyliśmy to na siebie, to gdzieś w dal.
- Będzie mi was brakować.- szepnęłam. Nagle rozbrzmiał dźwięk mojego telefonu. To był Ron, musiałam już wracać. Przytuliliśmy się i odprowadzili mnie do domu. Gdy weszłam za próg byłam pewna jednaj rzeczy. Gdybym mogła chwyciła bym Hazzę i walizki stojące w korytarzu i uciekła daleko do przyjaciół.
- Znajdziesz nowych przyjaciół.- powiedziała mama gdy samochód ruszył z parkingu. Do lotniska nie było daleko. Ojczym odebrał bilety, ja zamknęłam psa w klatce.Widziałam strach w oczach Hazzy.
- Będzie dobrze maleńka.- wyszeptałam. Jakiś facet odebrał mi klatkę.Wsiadłam do samolotu, ze słuchawkami w uszach zasnęłam. Modliłam się żeby to był sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz